Matka Boska Antarktyczna
Matka Boska Antarktyczna

Narodziny pomysłu

Pan Jacek, bo o nim piszę, korzystał z mojej pomocy potem wielokrotnie. Podobnie zresztą jego najbliższa rodzina, znajomi i koledzy. Pracował w Instytucie Ekologii PAN i jako pracownik tego instytutu został delegowany w 1976 roku do pracy w stacji im. Arctowskiego na Antarktydzie.
Okazało się wówczas, że nie może się tam udać ze względów zdrowotnych. Przeprowadzone badania ujawniły bardzo poważne, bo całkowicie dyskwalifikujące Jacka z wypraw, zmiany zwyrodnieniowe obu stawów barkowych.
Gdy się o tym dowiedziałem, zaproponowałem ponownie swoją pomoc poprzez działanie energetyczne i gdy po kilku spotkaniach stwierdziłem, że wszystko jest w porządku, poleciłem Jackowi wykonanie powtórnego badania prosząc, aby zostało wykonane przez tego samego lekarza.
Kolejny rentgen i zdziwienie pani doktor rentgenolog, zmiany cofnęły się całkowicie nie pozostawiając żadnych śladów i tym samym przeszkoda w wyjeździe została pokonana. Jacek jako członek ekipy technicznej pojechał na Antarktydę.

Cofnę się teraz nieco w czasie. Miałem 10 lat, kiedy moi rodzice się rozwiedli i zostałem przez ten fakt w pewnym stopniu pozbawiony matki. Moja mama wraz z młodszą siostrą wyprowadziła się z domu, a ja z bratem zostaliśmy z ojcem. Było to dla mnie tak silne przeżycie, że musiałem powtórzyć piątą klasę, straciłem kolegów i koleżanki, zostałem zepchnięty na margines i traktowany jak ktoś znacznie gorszy. Nikt mi nie pomógł, a ja tej pomocy szukałem rozpaczliwie, bo czułem, że umieram, tak bardzo brakowało mi matki. Umierałem z tęsknoty.

Każdej niedzieli, a nawet i w dni powszednie, chodziłem do kościoła, który pozostał mi jedyną pociechą, nikt mnie tam nie poszturchiwał i nie obrażał. Byłem też ministrantem. Będąc w kościele zazwyczaj wpatrywałem się w duży obraz Matki Boskiej Częstochowskiej i nagle podczas mszy swiętej wydało mi się, że Matka Boska przytula mnie i się do mnie uśmiecha. Wtedy wybrałem ją na swoją matkę. Nie powiedziałem o tym nikomu, tylko mojemu proboszczowi ks. Tworkowskiemu, który otoczył mnie opieką i załatwił, abym mógł jadać obiady u sióstr Urszulanek.

Pochłaniałem wówczas książki z biblioteki parafialnej, studiowałem życiorysy świętych i prowadziłem z moim proboszczem rozmowy. Podczas tych rozmów, dowiedziałem się, że w NagasakiwJaponii Franciszkanin - Ojciec Maria Kolbe założył ogród, dla najświętszej Marii Panny. Mój Boże, jak ja mu wtedy zazdrościłem! Ja też przecież kochałem moją Matkę i też chciałem szerzyć wszędzie Jej chwałę i dawać dowód mojej wdzięczności. Przez całe lata myślałem, jak to zrobić. W 1970 roku dowiedziałem się czytając o objawieniach Matki Boskiej Fatimskiej, że jeżeli świat zostanie przez Ojca ŚWiętego oddany Jej sercu, uniknie najstraszniejszej z wojen. Teraz, oprócz miłości i wdzięczności pojawiła się jeszcze jedna przemożna, choć może nieco naiwna potrzeba ratowania świata.
Pomyślałem sobie, że najlepiej by było ogarnąć świat z Bieguna Południowego. Wyobrażałem sobie, że stojąc na biegunie, ma się całą kulę ziemską nad sobą. To oczywiście oznaczało, że na Antarktydzie trzeba postawić figurę Matki Bożej, jako widomego symbolu oddania Jej pod opiekę całego świata.

Czas szybko upływał mi na pracy i pomocy chorym. I tak niepostrzeżenie przyszedł rok 1988. Wówczas dowiedziałem się, że mój podopieczny Jacek, został kierownikiem całej techniki trzynastej wyprawy Antarktycznej.

Nie posiadałem się z radości, mój plan postawienia figury Matki Boskiej na Antarktydzie stawał się realny. Chociaż nie było to łatwe. Nie miałem pieniędzy, żeby zapłacić rzeźbiarzowi. Mimo to nie poddałem się i zacząłem szukać pomocy dla realizacji mojej idei. Potrzebne wsparcie finansowe otrzymałem od księgarni Świętego Jacka w Katowicach. Nie zapomnę tego spotkania z Prezesem Janem Karpetą, do dzisiaj nie wiem, skąd miałem tyle siły i determinacji, aby prosić o pomoc i tę pomoc dostałem.

Dużo można by jeszcze opowiadać o piętrzących się wtedy kłopotach, ale to, co się potem wydarzyło, jest jak w pięknej bajce. Po uroczystej mszy, celebrowanej przez trzech księży, pod przewodnictwem księdza Arcybiskupa Bronisława Dąbrowskiego, figura Matki Bożej Antarktycznej popłynęła na biały kontynent radzieckim statkiem, w tajemnicy, jako mienie urzędu bezpieczeństwa. I stoi tam do dziś. W tym roku mija 20 lat od tamtych wydarzeń.

Można powiedzieć, że całej akcji towarzyszyły zdarzenia niezwykłe. Sam środek transportu, przychylność i współpraca ludzi, których zupełnie bym o to nie podejrzewał, to nie wszystko. Gdy statek z Matką Boską na pokładzie wypłynął z Gdyni, morza nie marszczył nawet lekki powiew wiatru, morze Północne - zazwyczaj burzliwe - było gładkie jak stół, Biskaje zwykle niespokojne, gładkie jak stół, Ocean Atlantycki, znany z tak zwanych ryczących czterdziestek i wyjących pięćdziesiątek, gładki jak stół.
Wg relacji ekipy trzynastej wyprawy antarktycznej, tego roku nie było zimy, która jest zwykle surowa i ostra, nikomu nie przydarzyło się nic przykrego, a przypadek z pontonem, który mógł się zakończyć tragicznie, stał się nic nieznaczącym epizodem w życiu stacji.

Zrealizowałem moje marzenie, udowodniłem również, że warto marzyć, że marzenia mogą się spełnić, że można się porwać z motyką na słońce i zdobyć je. Udowodniłem, że stojąc na fundamencie wiary i mając za sprzymierzeńca naszą Matkę, można pokonać wszelkie przeciwności.

Pomysł pojawił się nagle, powstała idea, jednak potrzeba było środków na jej realizację. Tutaj z pomocą przyszła księgarnia św. Jacka w Katowicach. Kierownik, Jan Karpeta, człowiek o niezwykłej pogodzie ducha, bez chwili wahania udzielił niezbędnego wsparcia, pokrywając cały koszt stworzenia figury. Rzeźbę wykonał artysta z Podkowy Leśnej, sąsiad Zbyszka Nowaka, pan Kazimierz Kokosza.
Aby z kawałka drewna powstała rzeźba potrzeba pracy rąk. Aby rzeźba stała się figurą świętą, trzeba tchnąć w nią ducha. Niezbędne było poświęcenie figury, "ożywienie" jej.

Matka Boska Antarktyczna