Ksiądz Leon Kantorski jest moją inspiracją
Każdy człowiek ma jedno życie i jedno sumienie.
Życie jest jak worek, w którym zbierają się dobre i złe uczynki.
Sumienie jest sędzią.
Czas zdarzeniami zapisuje puste kartki naszego życia.
Wypełnia się nasze przeznaczenie.
Czy można zmienić swoje życie?
Niech zmiany, których dokonałem w moim życiu będą wskazówką i przestrogą, przecież tak wiele zależy od nas samych, a może wszystko? Kim chcesz być? Co chcesz osiągnąć? Zastanów się, masz jeszcze bardzo dużo czasu.
Jest rok 1967. Rozpoczynam budowę domu i jednocześnie miejsca pracy - gręplarni wełny i waty. Gręplarnia nie daje spodziewanych dochodów i aby się utrzymać (tym bardziej, że w 1970 roku przychodzi na świat moja pierwsza córka), zakładam warsztat stolarski. Ponieważ moja żona pracuje w zakładzie fryzjerskim swojego ojca, dziecko trzeba oddać do żłobka prowadzonego przez siostry Terezjanki. Siostry właśnie kupiły duży dom i zamierzają w jednym z pomieszczeń zrobić kaplicę. Otrzymuję zlecenie na wykonanie ołtarza, podestu oraz klęczników z drewna dębowego.
Siostra przełożona jedzie ze mną do Warszawy, do prywatnej kaplicy ks. Arcybiskupa Dąbrowskiego, gdzie dokładnie kopiuję ołtarz, który mam wykonać w swoim warsztacie. Ołtarz jest bardzo skomplikowany, wygląda tak, jakby płyta blatu opierała się o dwa krzyże.
Od sąsiadów dowiaduję się, że siostry pytały o mnie sąsiadów. Kim jestem, czy jestem godzien tej pracy, bo przecież w płycie blatu ołtarza są kości świętych, zatem ten, kto wykonuje ołtarz, musi być człowiekiem godnym. Ostatecznie decydują się mi zaufać. W umówionym terminie kończę prace stolarskie związane z wykonaniem wyposażenia całej kaplicy i zostaję zaproszony na uroczystą mszę.
Mszę celebruje proboszcz parafii Podkowa Leśna pod wezwaniem św. Krzysztofa, ks. Leon Kantorski. Msza jest bardzo podniosła, komunikantów jest tylko tyle, ile obecnych, a oprócz mnie - budowniczego ołtarza i proboszcza są wyłącznie siostry Terezjanki. Po mszy spotyka mnie niezwykłe przyjęcie, uroczysta kolacja, podczas której poznaję osobiście ks. Leona Kantorskiego. Siedzimy z ks. Leonem pośrodku stołu, naprzeciw siebie. Długi stół pełen jest rozmaitych przekąsek, niektóre potrawy są mi nieznane. Na zapleczu kucharka podaje potrawy szefowej kuchni, ta niesie je do drzwi sali, w której siedzimy z proboszczem, tu potrawy odbiera przełożona domu zakonnego i podaje matce generalnej, matka generalna podaje je nam.
Ta skomplikowana procedura obsługi ma cechy wspaniałej ceremonii. Już samo to, że siedzę naprzeciw proboszcza i że mnie, prostemu stolarzowi usługuje sama matka generalna, napawa mnie dumą i ogromnym uniesieniem.
W każdą niedzielę chodzę pilnie do kościoła, szczególnie na msze, które prowadzi, ksiądz Leon. Te msze są dla mnie bardzo poważnym oparciem, ponieważ z wielkim trudem zdobywam środki na utrzymanie rodziny, a każdy kontakt z ks. Leonem dodaje mi sił i rozwija mnie duchowo. Rozważam głoszone przez niego kazania i cytaty z Pisma Świętego, a co najważniejsze odwiedzam Matkę Bożą. Ta duchowa podpora jest nieoceniona. Jest mi bardzo ciężko - prowadzę zakład stolarski i jednocześnie podejmuję budowę dużej szklarni. Trzeba nauczyć się spawać, ciąć szkło i stal, podnosić w stojaki pospawane, ważące setki kilogramów stalowe belki i ustawiać je do pionu - równolegle jedna do drugiej, bez pomocy dźwigu. O jakości i dobrym wykonaniu prac świadczy to, że szklarnia stoi do dziś.
Kiedy rodzony brat wypowiada mi założoną spółkę, twierdząc że wszystko - wybudowany przeze mnie dom i szklarnia - jest jego, bo działka została kupiona na jego nazwisko, kiedy nagle okazuje się, że nie mam nic (odbiera mi nawet założony przeze mnie telefon), idę do kościoła na mszę posłuchać kazania księdza Leona. Kościół jest pełen ludzi, z trudem przeciskam się przez drzwi i staję w kąciku; na szczęście nikt nie widzi jak z oczu spływają mi łzy.
Wzmocniony uczestnictwem we mszy odbywam rozmowę z bratem. Obiecuję, że się wyprowadzę. Potrzebuję dwóch lat, bo w tej chwili nie mam dokąd pójść. Brat przystaje na moją propozycję.
W garażu już nie mojego domu mam urządzony niewielki warsztacik. Tam wykonuję obrazki z wizerunkiem Najświętszej Marii Panny, Serca Jezusa i inne o podobnej tematyce.
Wreszcie w 22 grudnia 1976 roku, za kredyt w banku spółdzielczym, kupuję na obrzeżu Podkowy Leśnej 2 hektary 34 ary ziemi z niewielkimi szklarniami: mnożarką i belgijką. W 1977 sam buduję niewielki domek, do którego przeprowadzam się z moją rodziną.
***
Potrzeba niesienia pomocy ludziom obudziła moją aktywność społeczną. W 1978 roku zostałem skarbnikiem społecznego komitetu budowy Przychodni Zdrowia w Podkowie Leśnej i oczywiście udałem się po pomoc do Leona.
Pamiętam jak spojrzał na mnie przenikliwie i powiedział: "Jak przychodnia wyjdzie z ziemi, udzielę społecznemu komitetowi swojego poparcia". I tak się stało. W czerwcu 1980 roku oddaliśmy dużą jak na nasze miasto i bardzo na owe czasy nowoczesną przychodnię zdrowia.
Grudzień 1981. Stan wojenny. Jak wszyscy miałem ograniczoną możliwość ruchu. Miałem przygotowany samochód i przyczepę wyładowaną obrazkami z wizerunkiem Matki Boskiej Częstochowskiej. Musiałem pilnie dostarczyć ładunek na Jasną Górę, a przecież wszędzie stały patrole i czołgi; bez przepustki nie można było dostać się z miasta do miasta, a co dopiero na Jasną Górę. Poszedłem więc na mszę i słuchałem płomiennego, jak zawsze, kazania księdza Leona. Po mszy zapytałem Go, co robić? Po chwili zastanowienia odparł: weź delegację na Jasną Górę i jedź.
Był piąty stycznia 1982 roku, trzaskający mróz. Na wszystkich skrzyżowaniach stały czołgi i wojsko z karabinami. Po drodze do Częstochowy nie spotkałem żadnego samochodu, natomiast wszędzie byłem zatrzymywany - pokazywałem wówczas delegację i puszczano mnie dalej. Jeszcze teraz czuję ciarki na grzbiecie, kiedy piszę o tym, co przeżyłem podczas pierwszej kontroli i kilku następnych. Ale dojechałem. Podjazd pod Jasną Górę od strony drogi do Opola jest bardzo stromy. Tamtego dnia cały pokryty był śniegiem i lodem, mimo to zdecydowałem się jechać. Kiedy byłem już niemal u szczytu, spostrzegłem przechodzące przez drogę dziecko. Zatrzymałem się i wtedy zacząłem zsuwać się w dół zdając sobie sprawę, że dyszel od przyczepy zaraz się złamie i cały mój delikatny towar dowieziony tu z takim trudem, ulegnie zniszczeniu.
Do dziś pamiętam, jak w trwodze krzyczałem Boże, o Boże! I dobry Bóg mnie wysłuchał, jechałem przecież do Matki. Zsunąłem się na sam dół, ale nic się nie stało. Zrobiło mi się gorąco i poczułem jak łzy wdzięczności napływają mi do oczu. Zostałem ocalony. Wielokrotnie w ciągu mojego życia prosiłem Matkę o pomoc a Ona nigdy mi tej pomocy nie odmówiła.
Czasy były bardzo ciężkie, nieraz ledwo starczało na życie i na wyprodukowanie moich obrazków, często brakowało na benzynę. Po drodze na Jasną Górę pierwsza stacja benzynowa była za Mszczonowem, w miejscowości Zimna Woda. Zdarzało się, że podjeżdżałem pod stację prosząc, żeby mi dali benzynę, chociaż nie miałam pieniędzy. Jadę z towarem, zapłacę, gdy będę wracał - mówiłem. Dzisiaj, kiedy mijam tę stację patrzę z wdzięcznością, bo nigdy mi nie odmówiono.
***
Satysfakcja jest nagrodą i zachętą do dalszego działania. Obserwacja jest samodzielną szkołą. Wiele obserwacji pozwala uzyskać doświadczenie. Wiele doświadczeń pozwala zdobyć wiedzę. Pasja wyzwala potrzebę jej zaspokojenia, moją pasją jest przywracanie zdrowia poprzez moje działanie energetyczne.
Pamiętam zdziwienie księdza Leona, kiedy w latach siedemdziesiątych zawitał do mojego skromnego domku z kolędą. Wszędzie - w kuchni, w łazience, w przedpokoju siedzieli ludzie. Zapytał, co to jest, co to za zgromadzenie? Dowiedział się wówczas, że tak jest od lat, że jestem trochę ogrodnikiem, trochę rzemieślnikiem, a tak naprawdę to "naprawiam ludzi". Ci ludzie, którzy zapełniają cały mój dom, czekają na pomoc, przyjechali odzyskać zdrowie.
Rodzina protestowała, przeciwko temu "dodatkowemu zaludnieniu", przebudowałem więc nasz dom; zrobiłem osobne wejście i niewielki pokoik, gdzie odtąd przyjmowałem moich podopiecznych.
Moje życie całkowicie zmienił dwukrotny wyjazd do Kuwejtu i Kataru, gdzie udzielałem pomocy zdrowotnej mieszkającym tam Arabom. Gdy w 1986 roku od burmistrza stolicy państwa Katar otrzymałem medal za pomoc dziesiątkom obywateli tego kraju, zdałem sobie sprawę, że nie da się być trochę ogrodnikiem, trochę rzemieślnikiem, a trochę terapeutą.
I wtedy zdecydowałem: będę pomagał ludziom w odzyskiwaniu i utrzymywaniu zdrowia. Będę zajmował się tylko tym! Dużą rolę w podjęciu tej decyzji odegrał ksiądz Leon, który coraz częściej, nie tylko sam korzystał z mojej pomocy, ale przyprowadzał coraz więcej osób, które jej potrzebowały.
Pamiętam jak pewnego dnia przyszedł do mnie zafrasowany i zmartwiony, ponieważ lekarze nie wyrazili zgody na moją wizytę w szpitalu u młodej prawniczki, która znalazła się w ciężkim stanie na oddziale intensywnej terapii.
Na pytanie księdza, jak jeszcze mogę pomóc, odpowiedziałem, aby przyniósł mi jej zdjęcie, najprędzej, jak to będzie możliwe.
Ojciec dziewczyny i sam ksiądz Leon byli ogromnie zaskoczeni, kiedy patrząc na zdjęcie zacząłem wymieniaćjej dolegliwości, które znała tylko najbliższa rodzina. Widzączmiany, jakie następują po moim działaniu energetycznym, uprzedziłem, że w jego następstwie może u dziewczyny wystąpić gorączka - nawet do 40 stopni, że może mieć mdłości, a następnego dnia na całym ciele mogą wystąpić wypryski, które niebawem znikną. Tak się stało. Po kilku dniach dziewczyna wyszła ze szpitala zupełnie zdrowa. Z tego co wiem, niebawem wyszła za mąż i urodziła dziecko. Ta historia ma jeszcze inne wątki, najważniejszym jest jednak fakt, że Leon przekonał się osobiście o możliwości pomocy w trybie intensywnej opieki przez zdjęcie.
Gdy w latach osiemdziesiątych organizowałem zbudowanie i przewiezienie na Antarktydę figury Matki Boskiej Antarktycznej, ksiądz Leon bez jakichkolwiek wątpliwości popierał mnie we wszelkich działaniach. Na koniec razem z księdzem Prałatem Benedyktem Woźnicą uczestniczył w uroczystej mszy koncelebrowanej pod przewodnictwem Arcybiskupa Bronisława Dąbrowskiego.